Zamiast wyrobów „made in USA” spróbowano wywrzeć presję na kinematografie państw zachodnich, ażeby same, we własnym zakresie próbowały kręcić filmy antyradzieckie i antykomunistyczne. Miały one charakteryzować się wyższym poziomem artystycznym, aby stały się łatwiej strawne dla widza i nie wywoływały protestów, które mogły zwrócić się w odwrotnym, od zamierzonego, kierunku. Znowu stał się modny „koestleryzm” i wspomnienia, powieści wszelkiego rodzaju renegatów ruchu komunistycznego. Publikowano je nie tylko na łamach codziennych gazet, lecz nawet w periodykach branżowych: filmowych, teatralnych, poświęconych malarstwu, plastyce. Lansowano wówczas sztukę antyradziecką „Brudne ręce” Jean-Paul Sartre’a, którą niebawem sfilmowano, po licznych zresztą perypetiach, ponieważ wielu reżyserów i aktorów odmówiło współpracy.