Mordercą jest szpieg rosyjski pragnący wykraść tajemnicę mechanizmu rakietowego. Reżyser kieruje więc nienawiść widzów na przedstawiciela określonego państwa, bo o to tu głównie chodziło. Niezależnie od cichego i zaskakującego przemytnictwa ideologicznego pojawia się coraz więcej utworów, które omijając ostrze antyradzieckie, ukazują już tylko grozę wybuchu wojny atomowej. Tę nagłą zmianę poglądów da się wyprowadzić a prostej sytuacji politycznej: terytorium USA pod wpływem rozwoju broni rakietowej w ZSRR znalazło się w zasięgu możliwości działań wojennych. Lepiej więc licha nie kusić! Nic więc dziwnego, że autorzy filmu Dwadzieścia cztery godziny na Marsie woleli się zająć sprawami pozaziemskimi.