Jedyną rzeczą, która łączy młodych, jest sztuka zabijania, którą doprowadzają do perfekcji. Tu mamy pierwszą dość wyraźną tezę filmu: chcesz być kimś w życiu, nie ograniczaj się do jakiegoś szalonego buntu w biciu szybkości jazdy samochodem. Niczego to nie daje. Współczesny młodzieniec i panna powinni się zajmować rzeczami bardziej rozsądnymi: zabijaniem, grabieniem, okradaniem. To jest dopiero sztuka życia. Z czasem wychodzi z filmu druga teza. Jesteś impotentem, schorowanym neurastenikiem? Nieważne. Kiedy będziesz zabijać, seria zabójstw i napadów wyleczy cię z każdej niemocy. Bo umiejętne posługiwanie się bronią czyni z niedorajdy i młokosa dojrzałego mężczyznę. Reżyser dochodzi ostatecznie do podobnego wniosku co twórcy Jamesa Bonda, tyle że konkluzja ideowa jest podana na znacznie wyższym szczeblu rozumowania. Ileż w tym filmie zbrodni, sadyzmu przysłoniętego wdziękiem, romantyczną zadumą!
