Nadal produkowano rzeczy miłe czynnikom rządowym, tyle tylko, że w formie umiarkowanej, zawoalowanej. Wybielanie dawnych, „bohaterów” Wehrmachtu do dobrego tonu nie należało. I słusznie. Po cóż było męczyć się nad realizacją filmu o zasługach Guderianów czy Speidlów, kiedy już bez tego zajmowali wysokie pozycje w NATO i nikt ich z piedestału nie pragnął strącić. W sprawie filmów wojennych głoszono nową teorię: trzeba pokazywać konflikty moralne i psychologiczne, które są w swej tragicznej wymowie, niezależnie od tego, po której stronie barykady się uczestniczy. Wojna może kaleczyć zarówno zwycięzców, jak i zwyciężonych. Jeśli więc widzimy skomplikowane rozterki wybitnego generała w Fabryce oficerów, nieważny jest fakt, że był on „uczciwym” żołnierzem Wehrmachtu, przeciwnikiem Hitlera itp.
